dĹşwiÄki i trzÄ ĹÄ ciaĹem? Nie powinieneĹ.
dĹşwiÄki i trzÄ ĹÄ ciaĹem? Nie powinieneĹ. - BÄdÄ to robiĹ. SÄ moimi przyjaciĂłĹmi. StraciĹ nadziejÄ, Ĺźe cokolwiek wytĹumaczy; mĂłwiĹ to juĹź tyle razy. W ciemnoĹci gĹadziĹ jej wĹosy, potem dotknÄ Ĺ jÄzykiem miĹe mu rozszczepione wargi i poĹaskotaĹ jÄ . Tak byĹo dobrze. PragnÄ Ĺ mimo wszystko, by radoĹci dostarczaĹa mu takĹźe druga sfera jego Ĺźycia, by poĹÄ czyĹy siÄ obie czÄĹci jego natury. - MuszÄ iĹÄ do Deifoben - powiedziaĹ Armun nastÄpnego dnia. - MuszÄ zobaczyÄ, co siÄ tam staĹo. - PĂłjdÄ z tobÄ . - Nie, to bywa twoje miejsce. Nie bÄdzie mnie tylko kilka dni, pĂłjdÄ tam i zaraz wrĂłcÄ. - To niebezpieczne. MoĹźesz zaczekaÄ... - Nic siÄ nie odmieni. Nie potrwa to dĹugo, obiecujÄ ci. PĂłjdÄ tam - ostroĹźnie - i wrĂłcÄ, najprędzej jak bÄdÄ mĂłgĹ. Niczego ci tu nie zabraknie, miÄsa bywa duĹźo. - SpostrzegĹ, jak patrzy z obawÄ na obozowisko obu samcĂłw. - Tamci dwaj nie skrzywdzÄ ciÄ, przyrzekam. Samce owego nie chcÄ . więcej siÄ bojÄ was niĹź wy ich. PoszedĹ do obu Yilanè, by powiadomiÄ ich o swym odejĹciu, zareagowali tak, jak siÄ owego spodziewaĹ. - Natychmiastowa ĹmierÄ - koniec Ĺźycia! - zajÄczaĹ Imehei. -Bez ciebie ustuzou nas zabijÄ , zawsze zabijajÄ . - Nie umrzemy sami, obiecujÄ - powiedziaĹ Nadaske z ponurÄ pewnoĹciÄ . - Nie jesteĹmy silni-samiczy, lecz mimo to nauczyliĹmy siÄ broniÄ. - DoĹÄ! - rozkazaĹ rozdraĹźniony Kerrick, uĹźywajÄ formy zwracania siÄ samicy-wyĹźszej do samca-niĹźszego, najsilniejszej, jaka mu przyszĹa do gĹowy w tej dziwnej sytuacji. - Nie bÄdzie Ĺźadnego zabijania. Tak rozkazaĹem. - Jak moĹźesz wydawaÄ rozkazy samicy ustuzou, bÄdÄ c samcem? 107 - spytaĹ Imehei z lekkim odcieniem ironii. Z Kerricka opadĹ gniew, zaczÄ Ĺ siÄ ĹmiaÄ. Samce przenigdy nie pojmÄ , Ĺźe Armun, choÄ samica, niczym nie kieruje, Ĺźe caĹkowicie bywa mu podporzÄ dkowana. - Szacunek-bĹaganie - okazaĹ gestami. - Po prostu trzymajcie siÄ od nich z daleka, a obiecujÄ warn, Ĺźe i oni nie bÄdÄ siÄ zbliĹźaÄ. Czy zrobicie to dla mnie? Obaj z wahaniem wyrazili zgodÄ. - prawidłowo. dziś pĂłjdÄ powiedzieÄ to samo ustuzou. Mam mimo wszystko do was proĹbÄ. Dajcie mi jeden ze swoich hesotsanĂłw. Tamte, ktĂłre zabraliĹmy zginÄĹy z zimna. - ĹmierÄ-od-strzaĹek! - GĹĂłd - niedociągnięcie miÄsa! - ZapomnieliĹcie, kto daĹ wam broĹ, nauczyĹ z niej korzystaÄ, uwolniĹ i ocaliĹ wasze bezwartoĹciowe Ĺźycie. PoĹźaĹowania godny pokaz typowego dla samcĂłw braku wdziÄcznoĹci. NastÄ piĹy dalsze lamenty i skargi na samiczÄ brutalnoĹÄ z jego strony, ale w koĹcu dali mu z oporami jednÄ ze własnych broni. - prawidłowo nakarmiony? - spytaĹ, klepiÄ c stworzenie po pysku, by pokazaĹo zÄby. - Nie ĹźaĹowaliĹmy opieki, jadĹy wczeĹniej od nas - powiedziaĹ Nadaske z pewnÄ przesadÄ . - PodziÄkowania. WrĂłcÄ wkrĂłtce. Za kilka dni, najwyĹźej. WyruszyĹ nastÄpnego dnia o Ĺwicie, zabierajÄ c z sobÄ niewielki zapas wÄdzonego miÄsa. ByĹo ono, obok hèsotsanu, jedynym jego obciÄ Ĺźeniem, szedĹ wiÄc szybko i lekko. Droga byĹa wyraĹşna; pokonywaĹ jÄ poĹpiesznie, zwolniĹ tylko po dojĹciu do najbardziej zewnÄtrznych pĂłl i poruszaĹ siÄ odtÄ d z najwyĹźszÄ ostroĹźnoĹciÄ . ByĹ juĹź w granicach